Skocz do zawartości

Muzyka dla naszych uszu


booe

Rekomendowane odpowiedzi

Ostatnio zacząłem lubić muzykę Igora Strawińskiego, szczególnie z jego okresu neoklasycystycznego, a więc nie tego, który wydał sławne "Święto wiosny", "Pietruszkę" czy "Ognistego ptaka".

 

https://www.youtube.com/watch?v=-ciBZjA53EY

 

Pozdrawiam, Dr

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...
  • 1 month later...

ile znam zespołow metalowych ??? tzn takich których płyty słucham lub słuchałem ( ale ponieważ nieco zelżał mi gust to rozdałem znajomym ) ??? pewnie ze 30-40 ( zespołów ) ... ile z tego widziałem na żywo ??? z 10 ... ile na dvd - chyba resztę

nawet co do wczorajszego dnia ... co tu można , z tego co było na Bemowie , porównywać do SHOW  Rammsteina ???

pisząc "show "  nie mam na myśli li tylko muzyki ( tu akurat Korn wypadł dobrze ) tylko całą tę jarmarczną ( w dobrym tego słowa znaczeniu ) resztę : piro , zachowanie muzyków na scenie , światła , interakcję z fanami

enerdowcy :) wymiatają i tyle ?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gust, gustem, ja wychodzę z założenia, że niezależnie od gustu można rozróżnić złe i dobre zespoły, ja nawet złe lubię, ale jestem tego świadom. Naprawdę Rammstein to podróba muzyki metalowej, którą każdy szanujący się fan metalu omija z daleka, nigdy nie byłem metalowcem, chociaż w metalu znajduję też dużo ciekawych rzeczy, ale Rammstein to naprawdę nie jest zespół którego bym określił "nr 1 w metalu", bo ani nic nie odkryli, ani nic za bardzo nie wnieśli, ani nie są zbyt pomysłowi, nie ma w tym nic co mogłoby człowieka za bardzo zaciekawić, ot taki zespolik z pogranicza radiowego popu i metalu, raczej niska półka. Może i show na koncercie był fajny, bo mi tam na żywo nawet Korn się w miarę podobał (chociaż to może być wina C2H5OH, ale ciii...), ale nr 1 w metalu to oni na pewno nie są, a i wątpię żeby tym "jarmarkiem" dogonili Iron Maiden. I nie chodzi o to żeby się obrażać, czy mieć komuś za złe że krytykuje zespół który się lubi, a o to, że uważam że mam sporą wiedzę na temat muzyki rockowej, co pozwala mi mieć odpowiednią perspektywę do w miarę obiektywnego ocenienia różnych zespołów. Dlatego nigdy nie powiem że Rammstein czy Metallica są najlepszymi zespołami świata, bo dobrze wiem, że nie są, nawet w metalu, nawet gdybym je lubił (a Metallikę lubię), to nigdy tak nie powiem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przesadzasz, trudno porównywać Metallice, lub Rammstein do takich kapel jak np. Behemoth czy Vader bo to zupełnie inny rodzaj muzyki. Fakt faktem, że większość fanów "cięższych brzmień" traktuje Rammstein pół serio. Nie zmienia to jednak innego faktu, że chyba wszystkie osoby, które znam i które były na ich koncercie - były zadowolone.

 

Płyta "Mutter" to moim zdaniem jeden z najlepszych krążków w historii gatunku industrial metal.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

trudno w wypadku muzyki metalowej mowić o "oryginalności " - sami twórcy  poszczególnych gałęzi zjawiska pn ."muzyka metalowa " przyznają się do swoich inspiracji i w ciemno można napisać czego słuchali i czym się kierowali  pionierzy new wave of british heavy metal , trashu , death metalu ,black metalu , grunge , industrial metalu , nu metalu czy innych nurtów ktore pominąłem

panowie z Rammsteina nigdy nie ukrywali że nie zamierzali odkrywać nowych lądów - od początku konsekwentnie  postawili na powtarzalność i  przewidywalność ... i chęć dotarcia do najszerszej liczby fanów ( stąd brak "niszowości " )

 

natomiast jeśli  chodzi o sam "show " ... bywało się i na Metallice i na Ironsach  ( to jeśli chodzi o tych "wielkich " którzy uwielbiają widowiska ) i na Slipknocie ,Marilyn Mansonie ,  Kornie ... z tradycjonalistami  typu AC/DC nie będę się wychylał :)   ... takiej ilości czadu , dymu , ognia , kontrolowanego zamieszania i podobnych rzeczy składających się na pojęcie "widowiska "

nie widziałem

 

 a z innej beczki - napiętą trasę koncertową mam - jutro Clapton , 22 - Paul McCartney , w lipcu DM ... może jeszcze upchnę Ironsów ... jak to dobrze mieć wyrozumiałą partnerkę :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to skoro zespół przyznaje się że nie chce robić muzyki (sztuki) tylko zarabiać kasę, to jest w ogóle warty uwagi? W metalu przede wszystkim liczy się kreatywność/pomysłowość, bo w większości przypadków (pomijając techniczny death metal i avant-garde metal) utwory są bardzo proste, jednak np taki zespół Sepultura, w latach 90' robił naprawdę ciekawe rzeczy, łączenie thrash metalu z reggae, z brazylijską muzyką etniczną, kombinowanie, pomysły, to się ceni, później po odejściu Maxa Cavalery to samo robił na początku jego zespół Soulfly. Jednak Sepultura w nowym składzie nie bardzo się odnalazła, a Soulfly się mocno zgubił i ostatnie 3 albumy to była kaszana straszna. Po prostu, nie lubię przeciętności, możliwe że na koncercie Rammsteina bym się nawet dobrze bawił, szczególnie po %, ale mimo wszystko jest to zespół słaby i wolałbym drugi raz zobaczyć Killing Joke (jeżeli chodzi o Industrial) i klubowy gig Motorheada (jeżeli chodzi o heavy metalowe show), niż wydać kasę na tegoroczny skład Impactu, który był naprawdę słaby jak piwo "VIP" (Korna widziałem, Slayera widziałem i to jeszcze w pełnym składzie, Behemotha widziałem, Mastodona widziałem, na resztę w moim odczuciu nie było warto płacić, zresztą za Korna i Behemotha też, a jak Mastodon grał tak jak wtedy jak ich widziałem, czyli na totalnie schrzanionym brzmieniu na plenerze, to też nie warto).

 

A przy albumie "Killing Joke" z 2003 roku, cała dyskografia Rammsteina razem wzięta wypada bladziuchno.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bitelsi nie chcieli robić sztuki tylko zarabiać kasę ... i Stonesi ... i Bowie .... i Presley ... :) żaden zarzut ... dobra "komercha " nieraz jest lepsza i po prostu uczciwsza od "poszukiwań "

a "klubowy gig " nigdy nie będzie miał rozmachu tego stadionowego ( mimo że Motorhead znam i cenię )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pewnie dlatego Bitlesi u szczytu kariery zrezygnowali z koncertów i zaczęli nagrywać płyty w zupełnie innym stylu niż te które dały im popularność, a David Bowie grał muzykę eksperymentalną od roku 1976 (z małą przerwą na lata 80'), a wcześniej to też był wysokiej klasy art-rock,... nie gadaj głupstw. Nie wiem jak z Presleyem, ale reszta to wykonawcy których nadrzędnym celem była muzyka, a nie przypodobanie się fanom (no Stonesi później też, ale oni nagrali tylko kilak dobrych płyt tak naprawdę), bo tak naprawdę dobra muzyka mogłaby istnieć bez słuchacza, sama w sobie.

 

A klubowy/halowy koncert ma tą zaletę że dobrze brzmi, ma fajną atmosferę, a w dużym klubie można zrobić niemal to samo co na powietrzu, tylko fajerwerków mniej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

kariera zaczyna się tak :

 

paru kumpli / ewentualnie jeden indywidualista

chce po prostu zaszpanować przed dziewczynami

potem - ewentualnie myśli że lepiej grać i zarabiać na tym pieniądze

niż tyrać w fabryce albo w biurze

 

takie były motywacje wszystkich wielkich rocka

 

o "wytyczaniu nowych prądów" "poszerzaniu horyzontów "

nikt z nich na początku kariery nie myślał

 

a taki  Presley to  pierwsze swoje  nagranie zrobił - bo chciał nagrać piosenkę - prezent dla matki !! :)

 

ps.

posłuchaj sobie "uśmiechniętego gnoma " :) czy   " when i leave my dream " i innych kawałków z początków kariery Bowiego  :)- zdziwisz się ...to  na pewno nie był to "Art-rock "

 

cieszę się że  przyznałeś że stadion daje większe możliwości żeby zrobić zapadający w pamięć show ... dodam tylko że  przy obecnej technice transmisji dźwięku nie ma różnicy między klubem/halą a stadionem :)

 

jutro skrobnę coś na temat koncertu Claptona :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwsza płyta Bowiego to był psychodelic-pop, ale bardzo znośne kompozycje, a już Space Oditty było bardzo dobrą płytą w stylu który Bowie niemal stworzył, artystycznego glam-rocka pomieszanego z czym się dało, a "Człowiek który sprzedał świat" czy "Huky Dorry" w ogóle są już świetne. Artystów nie ocenia się po najgorszych dokonaniach, a po najlepszych, jeżeli ktoś nagrał około 20 bardzo dobrych płyt na których było wszystko i jeszcze więcej, a do tego nagrał 4 płyty z muzyką stricte popową, z czego jedna jest arcydziełem gatunku (Let's Dance), to na pewno nie powiemy że jest muzykiem związanym stricte z muzyką pop (w sensie gatunku, a nie muzyki rozrywkowej), że chciał tylko lepiej sprzedawać, bo zarówno albumy z lat 70, jak i 90, zupełnie tej tezie przeczą.

 

Elvis to tak naprawdę nie był żaden odkrywca, on tyko zaczął grać czarną muzykę, jest symbolem rewolucji, ale podobnie jak Sex Pistols 20 lat później, niemal nic do niej pod względem muzycznym nie wniósł.

 

Zespoły powstawały różnie, Frank Zappa w wieku 14-15 lat pisał kompozycje muzyki poważnej i nawet nie myślał o graniu rock'n'rolla, zresztą zawsze wyrażał się o tej muzyce dość krytycznie("Wystarczy zagrać meksykańską piosenkę na sfuzzowanej gitarze i już nazywają to rock'n'rollem, a to dalej tylko meksykańska piosenka"), Bitlesi powstali z fascynacji muzyką, co potwierdza biografia Johna Lennona, którą czytałem, dlatego nie mieli oporów w momencie zmiany fascynacji, zmienić swojej muzyki. Zespół który chce zadowolić publikę, będzie sobie grał to co się publice podoba i nie powie publicznie, jak Lennon "Fani mnie wkur...". Wizerunek Bitlesów z pierwszych lat kariery to wymysł menagera, a że grali pop-muzyczkę- innej wtedy tak naprawdę nie było, bo na drugiej stronie barykady był dopiero jazz, ale tego 4 gości z Liverpoolu grać nie mogło, jednak gdy tylko pojawiło się cokolwiek innego, to w to weszli.

 

A dzisiejsza technika ciągle nie pozwala na takie nagłośnienie pleneru jak klubu, naprawdę, jeżeli byłeś na koncercie tego samego zespołu w hali i na plenerze to wiesz o czym mówię. Stadion to inna sytuacja, tam akustyka jest "halowa", bo obiekt jest zamknięty z 3 stron, ale Lotnisko Bemowo stadionem nie jest i na tym klepisku naprawdę nikt nie brzmi tak jak mógłby zabrzmieć w hali/klubie/stadionie. Dla mnie zapadające w pamięć show to mimo wszystko, głównie muzyka, nie potrzebuje efektów pirotechnicznych, a resztę można zrobić w klubie.

 

Claptona zazdroszczę, bo ten dziadek dalej daje b. dobre koncerty (z tego co widziałem i słyszałem), mi się niestety nie udało.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

kariera zaczyna się tak :

....

 

Takie uogólnienia są jednak bardzo krzywdzące. Gro zespołów powstaje przecież z naiwnej nadziei, że stworzą nowe i zmienią świat muzyki, wiele też rodzi się z prostej potrzeby grania, choćby i mieli zaczynać na domówce u kumpla :D

A co do miejsc w których odbywają się koncerty nie zapominajmy, że między klubem a stadionem są jeszcze sale koncertowe, takie jak chociażby Royal Festival Hall w Londynie w której byłem w marcu na wspaniałym koncercie Stevena Wilsona. Niestety w Polsce koncert będzie w domu kultury za cenę prawie dwukrotnie większą! :/ 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zappa był jednym z największych geniuszy muzyki rozrywkowej, chociaż nagrał też całą masę zwykłych odpadów, miał tak że nagrywał każdy pomysł jaki miał, nawet jak okazał się kiepski, mimo tego w jego przeogromnej dyskografii znajdziemy tyle geniuszu aranżacyjno-kompozytorskiego że starczy na długie godziny, pracoholik i perfekcjonista w każdym momencie, na takim Grand Wazzo jest tyle smaczków że to aż przerażające, wątpię żebym był w stanie wymienić 10 albumów muzyki rozrywkowej które dorównują tym najlepszym albumom Zappy.

 

A ja słucham w tej chwili płyty "LIve 1973" zespołu Uriah Heep, generalnie zespół cukierkowy jak jasny gwint, żeby nie powiedzieć że precz odpustowy, chyba bardziej niż nawet Rainbow, nie potrafiący nagrać jednej płyty bez 70% zapychaczy, ale koncert z normalnym brzmieniem instrumentów i wyborem najlepszych kawałów z różnych płyt daje radę, w sumie wystarcza by poznać Uriah Heep z najlepszej strony, dlatego w sumie tylko do tego albumu tego zespołu wracam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jest w księgarniach cała masa biografii/autobiografii muzyków ... od Bowiego ( 2 książki ) przez Iggyego Popa po Nergala

przeczytaliście ?

spotkaliście się z tekstami " Obudziłem się rano / On obudził się rano i zdecydowałem/ zdecydował  że będzie wytyczał nowe prądy muzyczne , przecierał ścieżki , odkrywał , inspirował" ???

szacunek dla Zappy ale to zdecydowanie wyjątek

 

też nie do końca się zgodzę z tym  "dźwiękiem na koncercie "

byłem na Rammsteinie 3 lata temu w Atlas Arenie - mam wrażenie że nie było rożnicy w dźwięku

wczoraj na Claptonie w tej samej hali  - mimo niezbyt rozbudowanego instrumentarium miałem wrażenie że czasami instrumenty zlewają się ze sobą ... na Kornie/Rammsteinie słyszałem doskonale każdy akord gitary i każde pierd.... w bębny

 

co do samego Erica - podobało mi się ... przekrojowy koncert więc były utwory z całej kariery , dał pograć i pośpiewać też kolegom z zespołu , godna podziwu jest jego kondycja , forma i ciągle porywające umiejętności ( a według nowych polskich standartów emerytalnych:) - od roku powinien już być na emeryturze :))

jedyne co mi nie pasowało to wykonanie Crossroads i Sunshine of your Love -utwory pierwotnie wykonywane przez trio sporo straciły ze swej mocy odegrane przez wiekszą grupę ... ale może tak ma być ??? o ile wokal i bas Bruce'a można podrobić to chyba Baker był niepodrabialny

 

następny przystanek na koncertowej mapie - McCartney

 

co do Uriah Heep - posłuchaj  też "Look at yourself " :) reszta dyskografii to rzeczywiście ówczesna średnia hard rocka

 

ps.

na obu koncertach objawów sartorializmu i obecności bespoke - nie stwierdzono :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

skrobnę jeszcze drugiego posta bo wcześniej córeczka nie pozwoliła się wypowiedzieć w pełni :)

 

Bowiego słucham i jestem fanem od 1980 r - od  "Scary Monsters "- tak więc siedzę mocno w temacie ...

owszem "Space Oddity " to wybitny i artystowski kawałek ale pochodzi on z roku 1969 ( z  zatytułowanej różnie w zależności od kraju wydania i wersji płyty : albo "David Bowie" , albo "Man of words/ man of music " albo "Space Oddity ")

podczas gdy jego chronologicznie PIERWSZA PŁYTA  (też miała prosty i niewyszukany tytuł :  "David Bowie ":)) pochodzi z 1967 r i zawiera muzykę pełną odniesień ... raczej do brytyjskiej tradycji kabaretowej niż "psychodeliczno - popowej "

zresztą

... jak napisano we wkładce to Teraz Rocka ( marzec 2013) poświęconej Bowiemu :

"na dobrą sprawę można mieć poważne wątpliwości czy ten album w ogóle kwalifikuje się do muzyki rockowej "

a  krytyk z New Musical Express napisał :

"słuchacz zaznajomiony z późniejszymi dziełami artysty uzna ten debiut za szokujący "

 

 

przeczytałem dokładnie dwie jego biografie które w tym roku ukazały się na polskim rynku ( a mam w domu ze 30 stron wywiadów z nim i artykułów o nim kolekcjonowanych pieczołowicie przez lata ) i wniosek jest jeden : Bowie zaczął grać bo chciał się wyrwać z rodzimego Brixton w Londynie i była to dla niego najłatwiejsza droga do zostania "gwiazdą"( w jego narcystycznym nieco pojęciu :  człowiekiem uwielbianym i hołubionym )

a o  wytyczaniu nowych nurtów nawet mu się ( w początkach działalności ) nie śniło

 

Jego kolejne wczesne płyty też są lekko wtórne muzycznie: "The man who sold the world " ( 1970 r) to mocno sztampowy hard rock a wiekopomny "The Rise and Fall of Ziggy Stardust ... " (1972 )to w sumie glam rock - gatunek który , owszem , Bowie wtedy zdominował ale raczej nie był jego twórcą ( tu postawiłbym na Marca Bolana )

 

Na prawdziwie oryginalne dokonania : " Diamond Dogs " "Young Americans " "Station to station" "Low " "Heoes " "Lodger " " Scary Monsters ... " którymi zaskarbił sobie uznanie i mocną pozycję -  przyjdzie dopiero pora :)

 

Podobnież  z Bitelsami - dam sobie ręce uciąć że w czasach gry w hamburskim Star Clubie czy w momencie nagrywania " PleasePlease Me " czy " With the Beatles " nie kombinowali : "rzućmy to wszystko w pizdu , zamknijmy się w studio i nagrajmy Sierżanta Pieprza ":)

 

W USA nie było też inaczej - w bardzo dobrym , opartym na surowych faktach , filmie "The Doors " Oliviera Stonea jest scena pierwszego spotkania Kriegera z Morrisonem na kalifornijskiej plaży ... zachwycony i oszołomiony odśpiewanymi mu przez Morrisona wersami " Moonligth Drive " Krieger wykrztusił z siebie : " załóżmy rockowy zespół i zaróbmy milion dolców" :)

 

być może w szerokim zjawisku pod nazwą rock znajdą  się ,  "zappopodobne wyjątki " - ale będą to wyjątki .. do ARTYZMU artyści musieli najpierw dorosnąć ... najpierw było zwykłe i pospolite "Sex Drugs and Rock and Roll ":)

 

ufff

rzekłem :)

  • Oceniam pozytywnie 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bitlesi w Hamburgu czy na początku kariery studyjnej grali taką chałturę, że aż szkoda gadać, ale to naprawdę w tamtych latach była jedyna możliwość, nie było absolutnie innej muzyki poza muzyką stricte-czarną (blues, ale on w formie czyste w UK to też lata minimalnie późniejsze, w tamtych latach był tylko megaprymitywny skiffle, który był prymitywny nawet przy nagrania czarnych bluesmanów z przed wojny, ale i Bitlesi od tego zaczynali), którą czterech utalentowanych, ale niewykształconych, chłopków z portowego miasta mogłoby w ogóle grać, to jest trochę inna para kaloszy, nie mogli myśleć o robieniu czegoś innego, bo niczego innego nie znali, jednak jak poznali to mieli w nosie to że fanom się może nie spodobać, że zmienili stylistykę i to że przestaną zarabiać kasę na koncertach (odegranie większości kawałków już z Revolvera byłoby dość trudne technicznie na żywo, w 4 osobowym składzie).

 

Debiut Bowiego ma mimo wszystko sporo z muzyki psychodelicznej, weźmy pod uwagę że rock psychodeliczny to była muzyka "bajkowa" w której większość zespołów śpiewała o jednorożcach na grzybowych łąkach i magicznych ptakach, nie potrzeba jakiś strasznych odjazdów by nazwać płytę psychodeliczną (chociaż na niektórych albumach są ostre), natomiast jest to też ewidentnie płyta popowa, z tym nie ma co polemizować, dlatego jest to psychodelic-pop, przynajmniej dla mnie. Glam Rock, a art-glam rock w stylu Bowiego to są trochę inne rzeczy, bo roboczo glam można podzielić na 3 grupy:

-1. Kolesie grający fajnal kantdałn i inne parodie muzyki rockowej, których nie da się słuchać, pochodzący głównie z USA, raczej z lat 80', fatalna tandeta i rzeczy które dawno powinny przepaść na stosie historii, ale nie wiadomo dlaczego dalej są popularne w jakiś dziwnych kręgach.

-2. Kolesie którzy chcieli wrócić do prostego rock'n'rolla, trochę mniej nachalnie niż punki kilka lat później, tutaj najchlubniejszym przykładem jest właśnie T.Rex, ale są i mniej chlubne, takie jak Smokie, tutaj czasem jest to spoko szczera muzyczka, a czasem nudny chłam, po prostu zależy to od wrażliwości i umiejętności członków zespołów, jednak ciągle jest to lepsze od 1.

-3. Art-glam-rock- czyli kolorowi goście grający muzykę w której glam był raczej dodatkiem, niż głównym motywem, wizerunek, nieco brzmienie, trochę pomysłów muzycznych, jednak dużo więcej w tym jest wszystkiego innego, tutaj największa firma to ewidentnie Bowie, ale są także Cockney Rebel, Sparks, Brian Eno (wczesny), Lue Reed, proto-punkowcy z New York Dolls i jeszcze sporo. Jak to powiedział mój znajomy "Glam rock jest jak musztarda, jako dodatek genialny, samego jeść raczej trudno w większych ilościach"

 

Ziggy Stardust to nie jest mimo wszystko zwyczajny glam-rock, jeżeli już to powiedzmy progresywny-glam-rock, bardzo pomysłowy co do formy, co do koncepcji, przepełniony świetnymi kompozycjami, niesamowicie spójny, genialnie wyprodukowany, mimo wszystko pozycja klasę, albo dwie lepsza, od najlepszych albumów T.Rexa. Zapomniałeś też o bardzo dobrym Hunky Dorry (1971) i Aladdin Sane (1973), które mimo, że słabsze od Ziggy'ego to są dalej bardzo dobre. Owszem później jego albumy były jeszcze lepsze, szczególnie Trylogia, Potwory i Sattion to Station, ale nie umniejsza to wielkości płytom z okresu "Ziggy'ego" i tuż przed. Bowie nagrał ze 20 dobrych płyt, z czego trudno mi wybierać lepsze i gorsze, a "Next Day" tylko potwierdza jego nieprzeciętny talent, bo mimo wszystko rzadko kto tworzy tak dobre albumy "na starość". Co do początków kariery, to nie będę się spierał, jeszcze biografii nie czytałem (Jak możesz jakąś polecić, po Polsku, to chętnie, bo pewnie widzisz, że uwielbiam jego twórczość), ale nie wydaję mi się żeby kolesiowi o jego talentowi i ambicji, nie zależało na tym żeby robić dobrą muzykę, a TYLKO na fanach.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

kariera zaczyna się tak :

 

paru kumpli / ewentualnie jeden indywidualista

chce po prostu zaszpanować przed dziewczynami

 

Stwierdzenie jakoby Ginger Baker i Jack Bruce,albo Dave Mustaine i James Hetfield byli kiedykolwiek kumplami jest lekko przesadzone.Nie podejrzewam tez ,aby Rob Halford czy Fred Mercury chcieli zaszpanowac przed dziewczynami.Wielkie kapele rockowe czesto  formowano z niezbyt romantycznych pobudek jak  wypelnienie dawnych zobowiazan koncertowych -Led Zeppelin,lub jako cover band wymienionego LZ-Rush.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.