Skocz do zawartości

Psucie "monety"


Lorentz

Rekomendowane odpowiedzi

Czołem,

 

Chciałbym podzielić się z wami refleksją natury ogólnej. Skłoniła mnie do tego jednak konkretna sytuacja. Podobne informacje można znaleźć rozsiane po różnych wątkach. Nie znalazłem jednak takiego, który byłby w całości poświęcony tego typu dywagacjom, w związku z tym postanowiłem założyć nowy. Jeżeli był podobny - to ten może iść do kosza.

 

W związku z nieuchronnie zbliżającą się jesienią postanowiłem kupić żonie kurtkę Barbour'a, żeby miała na wyjścia z psem po lesie i przydomowych wygonach. Pewnie można było kupić coś w Decathlonie, ale mam taką filozofię, że staram się kupować produkty (zwłaszcza odzieżowe, ale nie tylko) wykonywane w krajach pochodzenia firmy - słowem "na miejscu". Nie chodzi mi tutaj o snobizm bo ten etap mam już za sobą (albo i nie, możliwe), bardziej o satysfakcję i poczucie, że płacę za coś w czym jest trochę normalnego świata - że człowiek, który szyje buty, robi to od 20 lat, potem idzie do domu, kupuje gazetę, wiedzie w miarę normalny żywot. Ponieważ płacą mu tyle, że może ten normalny żywot wieść, w związku z tym nawet jeżeli nie wykonuje swojej pracy z pasją, to przynajmniej bez wstrętu. Takie podejście generuje rzecz jasna większe wydatki, ale dzięki temu moje zakupy są rzadsze i bardziej przemyślane. Mam od kilku lat Barbour Beaufort, nie jest może to zbyt piękny fason, ale praktyczny - tylna kieszeń się sprawdza, można tam załadować jakieś graty, nie przemaka, ogólnie jest w porządku. Zamówiłem więc kurtkę dla żony, akurat były na Zalando. Przesyłka doszła, kurtka jak kurtka - w dobrym rozmiarze nawet, ale moją uwagę zwróciła metka. Pod logo Barbour, tam obok tych trzech koron brytyjskiej gwarancji, nie było napisu "Made in England", który kojarzyłem ze swojego Beauforta. Przeszukałem kieszenie, nigdzie nie było informacji o miejscu produkcji, W tym samym czasie znajomy zamówił z Country Attire kurtkę Border i przyszła z "angielską" metką. Zacząłem drążyć temat w internecie i okazało się, że większość produkcji Barbour przeniósł już poza Anglię. Myślałem, że dotyczy to tych pikowanych kurtek i całej reszty, bowiem na stronie wyraźnie napisane jest, że kurtki woskowane w dalszym ciągu szyte są w South Shields. Napisałem do Barboura z pytaniem gdzie w takim razie uszyta została kurtka mojej żony. Otrzymałem odpowiedź, że produkcja odbywa się w Rumunii, Bułgarii a ostatnio także w Malezji. Według zapewnień nie wpływa to na jakość, nie ma żadnej różnicy etc. Kurtka wróciła do sklepu - ponad 200 funtów za kurtkę z Malezji lub Bułgarii to jednak przesada. Po to się kupuje akurat tego woskowanego Barboura, żeby był angielski. Chyba, że jest to aż tak popularne wśród hipsterów, że nie nadążają z produkcją. Wniosek z tego płynie taki, że lepiej kupować tego typu rzeczy bezpośrednio w angielskich sklepach (nawet internetowych), bo jak się okazuje różnicują rynki. Natomiast pytanie brzmi, czy firma, która zleca szycie swoich kurtek w Malezji, ma prawo umieszczać na nich "royal warrants"? Jest to pewnie przyczynek do szerszej dyskusji na temat przebrzmiałej już legendy o angielskiej solidności rzemieślniczej, niemniej na tyle mnie ten fakt zaskoczył, że postanowiłem to opisać. Trochę ku przestrodze, trochę żeby sobie pogadać.

  • Oceniam pozytywnie 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja niedawno miałem podobną refleksję na temat trencza Burberry / Burberry's. Jak powszechnie na tym forum wiadomo, ta prestiżowa niegdyś brytyjska marka pod koniec ubiegłego wieku mocno podupadła, po czym po zmianie kierownictwa, nazwy (z Burberry's na Burberry), unowocześnieniu logotypu i zmianie profilu na bardziej fashion-forward znów święci tryumfy. Pojawiają się wątpliwości co do kraju produkcji ich dzisiejszych trenczy i nie tylko, ale najprawdopodobniej, jak ktoś to ujął na styleforum, ubrania z linii Burberry London nigdy nie były w okolicach Londynu. Zmiana spotkała się także z krytyką części wiernych klientów (że znów zacytuję styleforum: nosiłem Burberry w czasach, kiedy jeszcze produkowali męskie ubrania).

 

Mając to na uwadze, a jednocześnie będąc od lat zafascynowany ikonicznym trenczem, kupiłem ze spokojnym sumieniem płaszcz vintage, prawdopodobnie z lat 80-tych. Oprócz wielu zalet i niewątpliwej wyższości nad swym współczesnym odpowiednikiem, używany płaszcz w idealnym stanie można dostać za mniej niż 10% ceny tego ostatniego. Dla mnie świetny deal, i tak też polecam robić - kupować (przynajmniej odzież wierzchnią) vintage. "Taniej i ekologiczniej" (por. Dzień świra).

 

Osobną sprawą jest to, że dzisiaj nawet, jak masz prestiżową metkę "wyprodukowano w kraju X", to w "kraju X" najprawdopodobniej (poza absolutnym haut de gamme) wykonano tylko - zgodnie z prawem UE - ostatnią czynność produkcyjną zwiększającą wartość produktu o ponad 50%. Nie znam szczegółów tej regulacji, nie zajmuję się tą dziedziną prawa, ale podejrzewam, że w odniesieniu do rynku odzieżowego ta ostatnia czynność to może być np. wszycie podszewki albo guzików (bo chyba płaszcz bez guzików nie jest wart 50% ceny?). Pewnie producenci wymyślili coś jeszcze bardziej kreatywnego.

 

Ja osobiście wolałbym chyba kurtkę wyprodukowaną w całości od początku do końca w Rumunii, niż w Chinach z guzikami doszytymi w UK.

 

Najbardziej w Twojej opowieści martwi mnie to, że faktycznie różnicowane są rynki i na niektóre trafia lepszy produkt niż na inne. W tej samej cenie.

  • Oceniam pozytywnie 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To teraz podpis przy tweedowych butach Herringa ma polifoniczny wydźwięk: "Our Dartmoor brogues and Exmoor boots in chestnut tweed: country styles perfect for Autumn. Proudly made in England down to the very last stitch".

 

Zgadzam się, też wolałbym kurtkę z Rumunii. Uczciwiej byłoby to jednak jasno zaznaczyć, no i jaką wartość mają wówczas te gwarancje królewskie, którymi tak się szczycą...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pytanie można odwrócić i zadać w ten sposób: jaka jest różnica miedzy produktem z UK i z Chin? Tak się składa, że (choć sam się jeszcze nie wybrałem) część mojej rodziny regularnie podróżuje do Chin. To, co stamtąd przywożą jako pamiątki (głównie tkane jedwabie, także w formie 'gobelinów', wysokiej jakości kaszmiry, papier, porcelana) bije chyba na głowę znakomitą część produkcji europejskiej. Nie jest też tak tanie, jak byśmy się spodziewali (zwykle chyba chińskie produkty luksusowe mają ceny średniej klasy produktów europejskich). Nie dajmy się zwariować - kraj o takiej populacji i przede wszystkim tradycji potrafi wyprodukować to i owo najlepiej na świecie. Oczywiście nie zmienia to faktu, że lwia część chińskiego eksportu to nadal owoce niewolniczej pracy 'za miskę ryżu' i maksymalnej oszczędności na kosztach.

 

Czy Rumunia ma takie rzemieślnicze tradycje? Na pewno nie. Nawet UK w pewnych dziedzinach ich nie ma (pamiętam, jak część klientów się bulwersowało po tym, jak moleskine przeniósł produkcję papieru do Chin - co jak co, ale akurat papier to w Chinach robić potrafią). Czy w Rumunii tak samo złe są warunki pracy jak w Chinach? Domyślam się, że nie (chociaż jeśli ktoś wie, to niech powie). Czy tak samo oszczędza się na materiałach, czy pracują tam dzieci po kilkanaście godzin dziennie? Przeciętny konsument, jak ja, zakłada, że nie.

 

Obok jakości - która jest dyskusyjna, bo i w Polsce (która, zaręczam, nie ma w starych krajach UE opinii producenta dóbr luksusowych) robi się pewne rzeczy na najwyższym światowym poziomie - w grę wchodzi także pewien aspekt 'fair trade'. Pozwólmy producentowi żyć tak, jak sami byśmy chcieli. Ja np. lubię myśleć, jak założyciel tematu, że jakiś pan Zbyszek, Thomas czy Gordon idzie do pracy w swoim kraju, szyje kurtkę, a potem tę kurtkę można kupić z metką jego kraju w lokalnym sklepie. Żal mi pana, dajmy na to, Pawła, który szyje kurtkę, a potem jakiś ekonomiczny kolonizator mu tę kurtkę zabiera, przyszywa swoją prestiżową metkę i sprzedaje w odległym kraju za kwotę przewyższającą miesięczną pensję Pawła (który kurtek w miesiącu szyje sto). Nie przesadzam z tą postawą, ale jeśli decyduję się na markę prestiżową i z tradycjami (a nie ukrywam, że lubię takie marki), staram się zwrócić na to uwagę. To powiedziawszy, nadal sporo jednosezonowych ubrań (np. śmieszne T-Shirty na lato, które za rok przestaną być śmieszne, bo wszyscy zapomną o Minionkach), kupuję w Primarku po parę EUR i się nie przejmuję.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dyskusja nad tym czy produkcja w Chinach jest lepsza czy gorsza od "krajowej" jest pewnie tak stara, jak samo jej wyprowadzenie poza granice Europy. Mnie natomiast zastanawiają te "królewskie" gwarancje. 

 

https://en.wikipedia.org/wiki/Royal_Warrant_of_Appointment_(United_Kingdom)

 

Czy to dotyczy jakości, jakiejś jej kontroli, czy mamy raczej do czynienia dzisiaj z klasycznym bulszitem? Jakoś szycie kurtek w Malezji i Chinach (w tamtejszych szwalniach, bo zakładam że taki Barbour nie ma tam własnej) kłóci mi się z przekazem, które te znaczki powinny za sobą nieść.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A z tym się akurat nie zgodzę. Znaczek znaczy tyle, że firma zaopatruje rodzinę królewską. Jak rodzina królewska sobie życzy, to może sobie nakupić kurtek z Malezji - podejrzewam, że ich stać. Nie widzę żadnego przekroczenia zasad czy zwykłej uczciwości przez producenta.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pytanie można odwrócić i zadać w ten sposób: jaka jest różnica miedzy produktem z UK i z Chin? Tak się składa, że (choć sam się jeszcze nie wybrałem) część mojej rodziny regularnie podróżuje do Chin. To, co stamtąd przywożą jako pamiątki (głównie tkane jedwabie, także w formie 'gobelinów', wysokiej jakości kaszmiry, papier, porcelana) bije chyba na głowę znakomitą część produkcji europejskiej. Nie jest też tak tanie, jak byśmy się spodziewali (zwykle chyba chińskie produkty luksusowe mają ceny średniej klasy produktów europejskich). Nie dajmy się zwariować - kraj o takiej populacji i przede wszystkim tradycji potrafi wyprodukować to i owo najlepiej na świecie. Oczywiście nie zmienia to faktu, że lwia część chińskiego eksportu to nadal owoce niewolniczej pracy 'za miskę ryżu' i maksymalnej oszczędności na kosztach.

 

Czy Rumunia ma takie rzemieślnicze tradycje? Na pewno nie. Nawet UK w pewnych dziedzinach ich nie ma (pamiętam, jak część klientów się bulwersowało po tym, jak moleskine przeniósł produkcję papieru do Chin - co jak co, ale akurat papier to w Chinach robić potrafią). Czy w Rumunii tak samo złe są warunki pracy jak w Chinach? Domyślam się, że nie (chociaż jeśli ktoś wie, to niech powie). Czy tak samo oszczędza się na materiałach, czy pracują tam dzieci po kilkanaście godzin dziennie? Przeciętny konsument, jak ja, zakłada, że nie.

 

Otóż to. Dokładnie o to mi chodziło - jest masa rzeczy, które w Chinach na chwilę obecną są wytwarzane lepiej niż na Zachodzie. Wpływ na to ma przede wszystkim skala produkcji, kapitał dzięki temu zdobyty, który jest przeznaczany na rozwój i nowe technologie/maszyny.

Oszczędności na materiale to głównie 'zasługa' importerów, którzy maksymalizują zysk.

Czasy pracy za miskę ryżu są już dość odległe, tak samo jak kilkunastogodzinny dzień pracy. Szeregowy pracownik w przeciętnej fabryce we wschodnich Chinach zarabia około 1500-2400 PLN na rękę i odpoczywa ponad miesiąc w ciągu roku.

  • Oceniam pozytywnie 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Czasy pracy za miskę ryżu są już dość odległe, tak samo jak kilkunastogodzinny dzień pracy. Szeregowy pracownik w przeciętnej fabryce we wschodnich Chinach zarabia około 1500-2400 PLN na rękę i odpoczywa ponad miesiąc w ciągu roku.

Nie byłem w Chinach ani z Chinami nie handlowałem, ale nie jestem do końca przekonany (chętnie się przekonam). Zarówno z relacji znających Chiny członków rodziny, jak i kolegów urodzonych w Chinach (których mam całkiem sporo) wnoszę, że Chiny pozostają krajem bardzo rozwarstwionym. I o ile w kilku dużych miastach poziom życia jest przykładowo podobny lub wyższy niż w Polsce, o tyle rozległe prowincje są nadal niesłychanie biedne, a ludzie tam nadal są skłonni pracować za bardzo niskie stawki. Tak czy inaczej, faktem jest że poszukujące taniej siły roboczej marki przenoszą się raczej do innych krajów Azji, gdzie jest taniej.

 

Swoją drogą przypominam sobie jak kilkanaście lat temu pasjonowałem się gitarami i wszyscy z pogardą spoglądali na gitary koreańskie (głównie marki Cort, ale było też wiele innych topowych marek których niższe modele były produkowane w Korei Płd.). Dzisiaj już tej branży tak nie śledzę, ale ciekaw jestem, czy nadal (po globalnym sukcesie koreańskiego przemysłu) tak jest, i czy przypadkiem te koreańskie Fendery, które wywoływały kiedyś uśmiech niedzielnych ekspertów (bo wielu poważnych gitarzystów, pamiętam, ich broniło) nie są dziś sporo więcej warte niż w dniu zakupu :).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozwarstwienie jest spore, to prawda. Zachodnie prowincje są biedniejsze, jednak produkcja na eksport to przede wszystkim wschód Chin (dostęp do morza). 1500 PLN to około 2500 RMB, znalezienie chetnych do pracy w fabryce za taką stawkę to obecnie w wielu miejsach zadanie karkołomne. Koledzy, którzy urodzili się w Chinach i przez kilka lat nie odwiedzali kraju mogą mieć nieco wypaczony obraz, w Chinach 5 lat to jak u nas 10-15. 

Niestety na gitarach się nie znam 8-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Swoją drogą przypominam sobie jak kilkanaście lat temu pasjonowałem się gitarami i wszyscy z pogardą spoglądali na gitary koreańskie (głównie marki Cort, ale było też wiele innych topowych marek których niższe modele były produkowane w Korei Płd.). Dzisiaj już tej branży tak nie śledzę, ale ciekaw jestem, czy nadal (po globalnym sukcesie koreańskiego przemysłu) tak jest, i czy przypadkiem te koreańskie Fendery, które wywoływały kiedyś uśmiech niedzielnych ekspertów (bo wielu poważnych gitarzystów, pamiętam, ich broniło) nie są dziś sporo więcej warte niż w dniu zakupu :).

 

Heh, ostatnio patrząc na swojego zakurzonego B.C. Richa miałem podobne przemyślenia ;)

 

W temacie: Kupując produkt premium, płacąc za to o wiele więcej niż za "masówkę" można i należy oczekiwać, że jest to produkt, który spełnia zdecydowanie wyższe standardy. Zarówno jakościowe jak i te dotyczące produkcji. Wszak za to między innymi dopłacamy: żeby nie szyły tego dzieci i żeby fabryka nie zatruwała otoczenia spuszczając odpady do najbliższej rzeki. O ile w przypadku H&M trudno się czuć oszukanym bo wiadomo za co się płaci, tak sprzedawanie przez na przykład Diesla koszulek za kilkaset złotych wyprodukowanych w Bangladeszu uważam co najmniej za żenujące i jest obrazem skrajnej obrzydliwej chciwości.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Swoją drogą przypominam sobie jak kilkanaście lat temu pasjonowałem się gitarami i wszyscy z pogardą spoglądali na gitary koreańskie (głównie marki Cort, ale było też wiele innych topowych marek których niższe modele były produkowane w Korei Płd.). Dzisiaj już tej branży tak nie śledzę, ale ciekaw jestem, czy nadal (po globalnym sukcesie koreańskiego przemysłu) tak jest, i czy przypadkiem te koreańskie Fendery, które wywoływały kiedyś uśmiech niedzielnych ekspertów (bo wielu poważnych gitarzystów, pamiętam, ich broniło) nie są dziś sporo więcej warte niż w dniu zakupu :).

Przecież japonia kiedyś też produkowała "tanie gitary" (80's) i dopiero później percepcja japońskich gitar się zmieniła (to samo dotyczy z tego co wiem gitar produowanych obecnie w Korei - sporo firm produkuje już w Indonezji :) ). Naturalna kolej rzeczy.

A co do tematu - ja wolę wesprzeć kogoś "lokalnego" i póki mnie stać to mogę dopłacić, żeby towar wyprodukował ktoś mieszkający w EU, względnie blisko EU. Słyszałem kiedyś jaki profit margin jest na butach sportowych - produkcja około 1 USD, sprzedaż około 100 USD. I tak, wiem, koszty marketingu, czynsze etc., ale mimo wszystko.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Japońskie gitary i przetworniki nabrały teraz cechy vintage i bywają dosyć drogie, może warto więc zawczasu zainwestować w te koreańskie :)?

 

Mi także chętniej przychodzi wyjąć pieniądze z portfela kiedy płacę rzemieślnikowi. Na wakacjach, przykładowo, urzekł mnie kiosk fotografa, który sprzedawał własne zdjęcia w formie pocztówek/ plakatów itd. Pomysł jak pomysł ale rzecz rzadko spotykana. A same pocztówki były oczywiście dużo atrakcyjniejsze od masowych. Mam nadzieję że wzrost zainteresowania wyrobnictwem przełoży się na renesans tej gałęzi przemysłu. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.